Po kilku dniach smutku i wręcz chorobliwej tęsknoty przyszedł dzień zadziwiającego optymizmu. Taki dzień, w którym wydaje się, że będzie dobrze, wszystkie kłody spod nóg jakimś cudownym sposobem zostaną usunięte, problemy i słabości nagle stwierdzą, że moje życie nie jest dla nich dobrym miejscem. Odziwo nie martwię się tym, że 10 kolejnych dni będzie prawdopodobnie jednymi z najbardziej męczących dni w roku. Nie przejmuję się tym, że pewnie ciężko będzie po raz pierwszy pelnić obowiązki muzycznej ani tym, że wiatr prawie miotał nami gdzie chciał, podczas krótkiego spaceru do babci, a teraz pada deszcz. Już nawet nie narzekam na pakowanie się do plecaka. Bratam się z kuzynką (nigdy z nią tyle nie rozmawiałam), robię notatki z historii, marzę o lepszym świecie i słucham tej cudownej piosenki, w której na początku nie zauważałam nic szczególnego, później się w niej zakochałam, wczoraj sprawiła, że złe emocje po prostu wypłynęły w postaci małych, słonych kropelek, a dziś pogłębia mój...