Przejdź do głównej zawartości

Posty

Jazdy, upały, imieniny...

Pobudka o piątej rano, pierwsza jazda po Olsztynie. Od szóstej do południa cały czas w L-ce bez klimatyzacji, ale za to z chmurą dymu papierosowego. Aby odpocząć od upału, pojechałam sobie z rodzinką nad jezioro, a po jeziorku msza w kapliczce św. Marty i imieninowa kolacja :) Tak oto wyglądał mój (nie)zwykły wakacyjny wtorek.

kolonijne życie.

10 dni pukania w drzwi co 3 sekundy, ciągłych skarg, problemów, wymiotów, krwotoków, krzyków, płaczu, zmęczenia. Chwilami zastanawiam się czy było warto, szczególnie, biorąc pod uwagę dwa ostatnie dni z gorączką, bólem głowy, gardła, mięśni i wyrastającą ósemką... ale i tak stwierdzam, że nie żałuję tego czasu. Mnóstwo nowych znajomości, nowych doświadczeń, godziny nocnych rozmów, śmiech do łez, wspaniali ludzie, wspaniałe widoki i niezapomniane przeżycia. Dziękuję za wszystko :)

3, 10, 12...

Dziś cały dzień z wyjątkiem obiadu w Marysieńce i mszy spędziłam na pakowaniu, a jutro wyruszam na przygodę życia - 10 dni, 12 dzieci oraz mnóstwo pracy a jeszcze więcej radości. Mam nadzieję, że tak będzie... Postaram się spełnić trzy najpiękniejsze życzenia: 1) baw się dobrze 2) nie wpadnij w tarapaty 3) wróć cała i zdrowa Do zrobaczenia 24 lipca :*

i tak warto żyć...

Czas na krótkie nadrobienie zaległości ;) Wtorek: jeziorko z rodzeństwem z samego rana, sprzątanie mieszkania babci i dziadka oraz mała niespodzianka - wizyta mojego ukochanego świata. Środa: kolejne przedpołudnie spędzone nad jeziorem (tym razem w nieco powiększonym gronie), 'wycieczka' rowerami do Sułowa a wieczorem powrót babci i dziadka z Belgii - witamy w domu! Czwartek:  babskie zakupy przedkolonijne i przedweselne, małe spóźnienie na wykład i wieczór na działeczce. Piątek(dziś): najcudowniejsza pobudka, kolejny wyjazd nad jezioro (ale pogoda raczej słabo współpracowała), "300", zapiekanki, na które wybieralismy się przez cały tydzień i blok czekoladowy. Gdyby to nie musiał być dzień pożegnania, byłoby jeszcze piękniej.

driver.

Pierwsze dwie godziny jazdy samochodem za mną. Oczywiście popełniam mnóstwo błędów, ale zero stłuczek, zero rozjechanych pieszych, zero zgasnięć - chyba mogę powiedzieć, że nieźle mi idzie :)

w bliskim kontakcie z naturą.

Tata obudził mnie krzycząc, że ma dla mnie świetną wiadomość - trzeba pomóc mamie w sprzątaniu. Wstałam więc na równe nogi i już byłam prawie gotowa do pomocy, gdy zauważyłam na brzuchu niechcianego gościa. Kleszcz! Na szczęście nieduży i "zasuszony". Tata sprawnie sobie z nim poradził, ubrałam się i poszłam do sklepu po ostatnie potrzebne rzeczy do "nowej" kuchni. Panowie w sklepie, rzadko goszcząc takie niewiasty jak ja, zaczęli się zachowywać jak samce próbujące zwrócić na siebie uwagę samicy, ale przynajmniej dostałam rabat na zakupy. :P Wieczorem zostałam asystentką doskonałego bisztyneckiego groomera (taki nowoczesny fryzjer dla psów, jakby ktoś nie wiedział), a mianowicie mojego własnego, prywatnego taty. Pełniłam funkcję mamusi dla pieska, który, w obawie przed nożyczkami, wtulał się we mnie jak dzidziuś. Mimo sierści wciskającej się w nos, gardło i ubrania, jestem jak najbardziej zadowolona :)

Powitanie lata.

Babski dzień pełen stresu, ale uśmiech, zakupy, longery z KFC i lody są dobre na wszystko. A poźniej bardzo miły wieczór z zespołem Bandama i dwoma innymi, które nie dorastają im do pięt, na powitanie lata. Wielkie dzięki wszystkim, którzy mieli zaszczyt jeszcze bardziej umilić mi ten dzień :)