Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2014

shopping.

Korzystając z poświątecznych wyprzedaży, wybraliśmy się dziś całą rodziną na zakupy. Zawsze to jakiś sposób na zaciskanie więzi w dniu Świętej Rodziny. Nowe nabytki: sukienunia, spodnie, koszulka i 3 pierścionki. A wszystko za nieco ponad 200zł. Lubię takie zakupy :)

Christmas art.

Moje przygotowania do świąt trochę różnią się od tradycyjnego sprzątania i gotowania. W tym roku narzuciłam sobie ciekawszy i bardziej pasjonujący obowiązek, który sprawia mi mnóstwo radości - pakowanie prezentów. W tym sezonie w modzie będą podarunki w "stylu poczty polskiej". Myślę, że zdecydowanie lepiej nadaję się do zadań artystycznych niż do sprzątania. Z gotowaniem chyba nie jest źle...ale to jutro :) Przy okazji, w wyniku mojego artystycznego rozmachu, woskowa świeczka tętni nowym życiem. Mam nadzieję, że znajdzie się dla niej miejsce na wigilijnym stole. Wszystkim, którzy to czytają życzę baaardzo dużo miłości, nie tylko na święta, zachwytu małym pięknem i radości z narodzenia najwspanialszego dziecka na świecie. Bądźcie szczęśliwi - szczęście to podstawa!

Dobry koniec złego tygodnia.

Zły tydzień na szczęście zakończył się udanym pod każdym względem maratonem Hobbita. Nie zasnęłam, nie stanęło mi serce od kofeiny i jakoś jeszcze w miarę funkcjonuję, mimo braku snu. Sprawdziłam się dziś podobno jako doradca w sprawie mody męskiej i jestem bardzo zadowolona z zakupów, chociaż nie kupiłam nic dla siebie. Przynajmniej będę mogła pocieszyc oczy, patrząc na dobrze ubranego przystojniaka :)

body under construction.

Moje adwentowe postanowienia, wielkie nadzieje i siła do pokonywania słabości niestety runęły. Nie znaczy to jednak, że mam zamiar się poddać. Jeżeli uda mi się do świąt, to będzie duży sukces. Wraz z momentem małego załamania, przyszedł nowy cel do realizacji. Po raz kolejny to postanawiam, ale teraz bardziej z konieczności, niż z chęci posiadania pięknego brzucha, ramion, ud, czy pośladków. Tym razem postanawiam ćwiczyć również w celach edukacyjnych. Studia same się nie zdobędą a mięśnie i kondycja nie przylecą w święta z nieba, ani nie znajdę ich pod choinką...a przydałoby się, nie zaprzeczę.

miłość rodzi miłość.

Atmosfera przedświątecznej życzliwości unosi się w powietrzu, a to co dajesz wraca do ciebie z podwójną siłą. Zaczęło się od wspaniałego pomysłu dwóch wspaniałych kobiet (Paulino - możesz czuć się zaszczycona), by kupić cukierki i poczęstować nimi wspaniałe przyjaciółki (w tym miejscu wszystkie możecie czuć się wyjątkowo). Takich pysznych cukierków dawno już nie jadłam. Jeśli chodzi o słodycze, to na podobny gest dobroci porwała się też Żaneta, częstując nas domowymi pierniczkami Kuby. Niesamowitą rzeczą, jaka nas dziś spotkała była wiadomość od Ali. Tak bardzo wzruszająca, że doprowadziła niektórych do łez. Po powrocie do domu, czekała na mnie kolejna niespodzianka - piękne rajstopki od mojego wspaniałego mężczyzny (który zawsze powinien czuć się wyjątkowo). Piątek jako dzień zakupów zamierzam poświęcić na prezenty świąteczne. Wyzbywam się egoizmu ;)

zakupowo, mikołajkowo, kolędowo.

Piątek powoli staje się dniem zakupów, może dlatego, że jak się ma godzinę do własnej dyspozycji, to przychodzą do głowy różne dziwne pomysły. Cieszę się jednak, że kupując nową sukienkę, nie tylko sprawiłam sobie przyjemność, ale mogę teraz spełniać czyjeś marzenia ;) takie tam mikołaje z ruskim czołgistą. przepraszam, musiałam. Dziś jest ten piękny dzień w roku, w którym wszystkie dzieci wstają rano bez marudzenia, żeby sprawdzić, czy w bucie znajduje się jakaś niespodzianka. W tym roku odwiedził mnie wyjątkowo hojny Mikołaj. W związku z nadchodzącymi świętami, miałyśmy dziś okazję poznać i pośpiewać cudowne, bardzo stare kolędy, w pięknych aranżacjach. Brakuje mi ostatnio muzyki, a przede wszystkim śpiewu, dlatego strasznie się cieszę, że udało mi się pokonać problemy z głosem i mam nadzieję, że jutro dam radę się odezwać.

chorobliwe lenistwo.

Po dość mroźnym weekendzie dopadło mnie przeziębienie... Tak więc, grudzień nie zaczyna się najlepiej. Przynajmniej wreszcie się wyspałam i oczywiście mam mnóstwo czasu na pracę domową z historii, naukę słówek na francuski, nadrobienie materiału z biologii, czytanie opowiadań pana Borowskiego i naukę z funkcji liniowej. Jeszcze bardziej oczywiste jest to, że nie zrobię tego wszystkiego, bo zwyczajnie nie będzie mi się chciało. Lepiej jest jeść grejfruty, pić herbatkę i przeglądać głupie strony w internecie i oglądać alaskańskie seriale.  Witaj, leniwy grudniu!

mes amies.

Brakuje mi takich spotkań jak wczorajsze. Tyle śmiechu, łez wzruszenia, planów na przyszłość, jedzenia i miłości. Uwielbiam was, moje drogie i mam nadzieję, że uda nam się utrzymywać kontakt tak długo, jak się da. To takie wspaniałe, że każda z nas jest inna i wszystkie razem idealnie się dopełniamy. Wyjątkowy, niepowtarzalny, dziwny, niezwykły, szalony, nienormalny Kabaret Indywidualny. Dziś zaczęły się próbne matury. Nie chcę oceniać jak mi poszło z polskiego, bo potem mogę się zdziwić. Jutro matematyka, w czwartek angielski, a w piątek chemia. Trzymajcie kciuki ;)

silence.

Przyszła zima. Lubię patrzeć na śnieg spadający powoli na zmarznięte nosy szczęśliwych dzieci. Śnieg pomaga mi czasem na chwilę się zatrzymać, albo chociaż zwolnić tempo. Boże, kocham Cię za te małe białe cuda. Piątek staje się dniem zakupów. Dziś zaopatrzyłam się w 75 foremek do babeczek i sweter za całe 2zł. Dzisiejszy wieczór spędziłam z przyjaciółmi. Dziękuję za herbatkę, godziny rozmowy, kilometry spaceru i pyszności. Było fajnie, zakończyło się zawałem serca i traumą do końca życia. Już nigdy nie pójdę tą ścieżką... Na uspokojenie kolejna niespodzianka muzyczna.

odpoczywamy.

Po długim, zimnym dniu, przyszedł czas na chwilę odpoczynku. Każdy korzysta jak może. Do mnie przyszła prywatna, cieplutka poduszeczka :)

all right.

Właśnie znalazłam piosenkę idealną na mój stan duszy. Jest jak balsam, smar, kamizelka kuloodporna, maź stawowa albo poduszka powietrzna w starciu z rzeczywistością. Pozwala zrozumieć, że tak naprawdę wszystko jest w porządku. Sześć minut całkowitego odlotu...

francuski chińczyk na końcu świata.

W piątek wreszcie okazało się, kto jest lepszy z francuskiego (chińczyk chyba jednak nie ma zbyt wiele wspólnego z tym językiem). A zatem, tak naprawdę nikt, bo brakowało nam tylko 4,5 punktu do wielkiego sukcesu. My to jednak jesteśmy wspaniałe :) Na dobry początek weekendu, wieczór z Adrianem, Ewą, Magdaleną i Carcassonne. Ze względu na brak czasu na cokolwiek, postanowiłyśmy z Martyną wybrać się w dalekie strony, aż za granicę świata, by świętować razem z Żanetą i Igorem ich pełnoletniość. W takim miejscu naprawdę można poczuć się jak w innej czasoprzestrzeni i zapomnieć o realnym świecie, ale chwila wystarczy, by brutalnie przypomnieć sobie o rzeczywistości. Tak więc, wracam do życia, chociaż nie czuję się zbyt żywa, i zabieram się za moją ukochaną łacinę, bo quidquid discis, tibi discis . Powiem tyle: przygniotło mnie życie i boli mnie kolano.

patriotycznie.

Ostatnie dwa dni są warte szczególnych podziękowań. Tak więc, dziękuje Adrianowi i Magdzie za mnóstwo radości przy tworzeniu pyszności oraz mamie, Ani, Ani, Paulinie, Gosi i znow Magdalenie za wspólną zabawę, trochę refleksji i odprężenie na koncercie zespołu "Cisza Jak Ta" z okazji jakże pięknego święta narodowego. A co do świętowania: dziękuję za gąskę, rogaliki i wszystkie flagi w naszym małym Bisztynku, których nadal nie ma zbyt wiele, ale każdego roku coraz więcej.

Time to relax.

Co się należy dzielnej maturzystce za pracowity tydzień? Oczywiście długi weekend i trochę przyjemności. Piątek to dzień wyjątkowych przyjemności: fryzjer i duuże zakupy, nie pamiętam kiedy ostatnio wydałam tyle pieniędzy, ale niczego nie żałuję. W sobotę jeszcze bardziej wyjątkowo: 50 lat małżeństwa państwa Pawlaków, czyli wspaniała impreza. Niedziela nieco polityczna: spotkania z kandydatami na burmistrza Bisztynka, dzięki którym moje wątpliwości zostały rozwiane. Dziś miałam pisać próbną maturę z angielskiego, ale ktoś chyba usłyszał jak bardzo nie chce mi się jechać i autobus się nie pojawił. Dzięki temu mamy dużo czasu na robienie rogalików oraz sprzątanie i naukę z historii i chemii, co (znając mnie) pewnie i tak się nie uda. Jak na razie, siedzę sobie śpiewam, słucham muzyki ludowej, robię głupie fotki kamerkowe i zajadam sałatkę owocową w jesiennych kolorach, by uciec od jesiennej depresji i przeziębienia. Tak, wygladam trochę jak Olivka, ale przynajmniej mam fajne dziur

dobry dzień, dobranoc.

Dziś był ten długo wyczekiwany jedyny dzień w tygodniu bez stresu. Całe popołudnie i wieczór z przepięknym językiem francuskim, bo jutro dzień wielkiej próby - olimpiada. Nie liczę na wiele, ale przynajmniej będzie śmiesznie :) tu me manques. dobranoc.

Surprise me.

Listopad zaczął się jak co roku wielkim zlotem rodzinnym u prababci i wieczornym spacerem po pięknie oświetlonym cmentarzu. Nie będzie to łatwy czas, bo zbliżają się matury próbne, a w szkole oprócz tego mnóstwo pracy. Z nowym miesiącem po raz kolejny postanowiłam mniej się stresować, więcej się ruszać, pójść wreszcie na basen, bo przecież muszę trenować i wpuścić do swojego życia jeszcze kilka małych iskierek radości, bo ludzie szczęśliwi są piękniejsi i zdrowsi. Listopadzie - liczę na dobre niespodzianki. Please, surprise me.

hooky.

Czasem w środku tygodnia trzeba sobie zrobić małe wagary. Moje nie były zależne ode mnie, ale pani Martyna dobrze to wykombinowała, żeby mnie dziś ściągnąć do Olsztyna. Ta sama wspaniała kobieta, która mówi do mnie jak mama i spawia, że czuję się bezpieczniej, dziś dała mi jedną z najważniejszych rzeczy w życiu - piękny uśmiech, i to już na stałe. Dziękuję, ale i tak nie wybaczę opóźnienia ;) Mój kochany mężczyzna, który też nie wybaczy opóźnienia, zapewnił mi dziś jeszcze więcej atrakcji. Dziękuję za kino, jedzonko i opiekę. Szczerze polecam film "Bogowie". Jedyne co mi się dziś nie podobało, to powrót do domu...

50 latek.

W sobotę moi kochani dziadkowie dostali piękne różowe medale za 50 lat małżeństwa. Ponad 18000 dni spędzonych razem, mnóstwo wspólnych wieczorów, nocy i poranków, planów, rozczarowań, problemów, sukcesów, radości i smutków. To chyba musi być prawdziwa miłość...  Życzę Wam kolejnych wielu lat wspólnego szczęścia i duużo duużo miłości :*

wyjątkowa data.

24 października - "dzień, w którym dzieją się same dobre rzeczy".  Po pierwsze, tego dnia urodził się najwspanialszy tata na świecie. Wszystkiego najlepsiejszego Tato :* Po drugie, "nasze nieszczęście" zdało egzamin na prawo jazdy. Tak więc, niebawem będę mogła sama jeździć samochodem. To takie piękne, że nadal nie mogę tego przyjąć do wiadomości. Cieszmy się i radujmy, albowiem dzisiejszy dzień (24.10.2014) staje się datą historyczną.

mtizamo.

Dziś rano w radiu usłyszałam słowa "Czeka nas dziś wspaniała środa". Nie wierzyłam w te słowa, bo nie czułam się najlepiej, a wizja dwóch sprawdzianów nie poprawiała mojego nastroju. A jednak - środa okazała się całkiem niezłym dniem, pomimo ciągłego "dziwnego" samopoczucia. Rano wreszcie mi się udało i zapisałam się do Rejestru Dawców Szpiku. Sprawdzian z chemii zaliczony na piąteczkę, a z francuskiego na czwóreczkę (jedna z moich większych porażek w liceum). W domu dziecka dostałam bardzo odpowiedzialne zadanie - nauczyć Janka angielskiego. Może to jakieś moje przeznaczenie? (nie, raczej nie) W drodze na autobus, towarzystwa dotrzymał mi Przemek, którego historia życiowa bardzo mnie zaskoczyła, chociaż kojarzyłam go z widzenia przez pół mojego życia. A taką foteczkę znalazłam, szukając zdjęć na prezent dla dziadków. Wygląda na to, że nie ma złych dni - jest tylko złe nastawienie.

nowy dzień.

Przyjść do szkoły na godzinę 10 i dowiedzieć się, że dziś są tylko trzy lekcje - jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie. Właśnie słonko przebiło się przez ciężkie chmury, za chwilę idę na scholę, spotkam się z Annoskiem i może rozruszam gardło. A na rozśpiewanie piosenka z dedykacją dla moich dziewcząt :) wstaje nowy dzień, a ja z każdym nowym dniem coraz bardziej kocham i tęsknię.

the days we care about.

Fakt, że cały dzień przesiedziałam w domu bez głosu i sił do życia, skłonił mnie do stworzenia czegoś, co od dłuższego czasu chodzi mi po głowie, ale jak zawsze brakowało czasu. Tak więc, z tęsknoty za wakacjami, ciepełkiem i z braku witaminy M, powstało to:

I'm a believer.

Mogę się dziś pochwalić, że jestem pierwszą osobą w rodzinie, która nie zdała egzaminu na prawo jazdy za pierwszym razem. Nie mam zbyt wielu powodów do radości, ale podobno najlepsi nie zdają za pierwszym ;) Dlatego też nie bardzo się tym przejmuję, bardziej martwi mnie stan mojego organizmu. Rano prawie całkowicie straciłam głos, później dopadł mnie ból głowy, a teraz po prostu chciałabym zasnąć, bo im dłużej dziś jestem na nogach, tym bardziej czuję, że zaraz stracę podłogę pod stopami... Dzień zaczęłam optymistycznie a teraz proszę, niech on się już skończy. Na pocieszenie przypominam sobie, że "taki ja i taki ty - może rondem być" i nucę sobie tę genialną piosenkę.

everything is awesome.

Plany na weekend chyba zrealizowane: spacerek, adoracja, historyczny mecz przy piweczku i chipsach, pierwsze spotkanie z moimi nowymi, wspanialymi dzieciaczkami, pierwsza jazda samochodem z tyloma (4) pasażerami, bieganie po lesie i trenowanie bestii i radiowy koncert Bisquit. Po prostu idealnie, a to dopiero połowa weekendu. Żyyyycie jest czadoweee :)

amerykański wynalazek

Podobno dzień zaczęty marnie powinien się też kiepsko skończyć. Dziś mam nadzieję, że będzie inaczej, bo nie potrafię z niczym porównać mojego dzisiejszego porannego stresu, który wymyślili amerykańscy psycholodzy, żeby mieć, na czym zarabiać. Nie mam pojęcia, czym się tak denerwowałam, bo jak zazwyczaj, okazało się, że wszystko poszło jak należy. Z francuskiego, pewnie tak jak zawsze, nie zniżę się do poziomu piątki. Historia, pewnie tak jak zawsze napisana na cztery, a placyk (tu akurat wyjątkowo) przynajmniej w moim odczuciu idzie coraz lepiej. Po całym tygodniu trudów przyszedł czas na zasłużony odpoczynek, na który standardowo składają się: kawa, ciastka, "Przystanek Alaska", lista przebojów i cotygodniowe SPA domowe. Taki tam babski wieczór :) moje dzisiejsze muzyczne odkrycie Plany na weekend: 1) wyspać się 2) odstresować się

(pół)kierowca.

Miałam to napisać już w środę, ale mam tyle rzeczy na głowie, że ciężko się zebrać. A zatem: W środę 01.10.2014r. zdałam egzamin teoretyczny na prawo jazdy. Właściwie, to chyba jeszcze to do mnie nie doszło, ale cieszę się i gratuluję Judycie, która również w tym dniu zdała egzamin. Oczywiście, w ramach świętowania, po powrocie do domu wypiłyśmy razem triumfalne piwo :) Wczoraj razem z Adrianem zagościliśmy w sępopolskim "domu strażaka" na imprezie osiemnastkowej Klaudii i Magdy, przed którą spędziliśmy dwie godziny w Bartoszycach, rozmawiając o bardzo ważnych głupotach. Wieczór zaś zakończyliśmy mrożącym krew w żyłach skokiem z okna, bo nie chcieli nas wypuścić - tacy wspaniali goście. Dziękuję za niezapomnianą zabawę i proszę was dziewczyny - nie płaczcie tak. Dziś po całym dniu w Sułowie, robieniu swojskiego makaronu pierwszy raz w życiu, po zabawie z najpiękniejszymi kotkami jakie w życiu widziałam i po śpiewaniu z Lilką po francusku, siedzę sobie sama w domu przy

Nieskończona nieskończoność.

Po raz kolejny zostałam bohaterem i moja krew może uratować komuś  życie. Troche bolało, trochę tryskało, trochę mam siniaka ale bardzo dużo znaczy dla kogoś, kto mnie potrzebuje. Do wczorajszych atrakcji mogę dorzucić jeszcze mycie samochodu, chyba udane nie biorąc pod uwagę małych spięć z dziadkiem oraz "Gwiazd naszych wina" po raz drugi (z takim samym efektem). Dobrze, że miałam do kogo się przytulić. Dziękuję za naszą małą nieskończoną nieskończoność :* A dzisiejszą atrakcją dnia jest placyk. Pierwszy raz w życiu robiłam łuk i czuję, że stanie się moim koszmarem na kolejny miesiąc. Egzamin zbliża się szpagatami...dobrze, że to na razie tylko testy.

Wirusy, guma i gniazdo.

Nie ma to jak całkiem legalne, ciekawe i bardzo pożyteczne wagary w środku tygodnia. Zajęcia z genetyki, mające na celu sprawdzenie podatności na zakażenie wirusem HIV były po pierwsze bardzo długie, po drugie bardzo ciekawe i po trzecie nie wiem w jakim stopniu udane, bo musiałam wyjść wcześniej, ale mam nadzieję, że nasza grupa "mądrzejsza od studentów" poradziła sobie jakos z tym zadaniem i dowiem się jakie są moje wyniki. Zajęcia przerwała mi moja ukochana pani doktor, która całą mnie zakleiła fioletową gumą, a potem jak zwykle poczułam się prawie jak fotomodelka, pokazując mój piękny uśmiech do zdjęć. Przy okazji (bo będąc w Olsztynie tak blisko nowej galerii, po prostu tak wypada) obejrzeliśmy sobie z moimi chłopczyczkami "Miasto 44". Polecam - Marta Mi.

moje dzieciaczki.

Pierwsza wizyta w domu dziecka jak najbardziej udana. Dzieci widząc  mnie po raz pierwszy rzuciły mi się  na szyję, złapały za rękę, żeby pokazać mi swoje pokoje a potem bawiły się moimi włosami. Takie chwile potrafią być naprawdę odprężające, mimo krzyków, biegania i ciągłego obciążenia kręgosłupa. Czuję, że dobrze wybrałam :)

Unforgettable.

Wspaniały weekend! Chociaż nie wiem czy można tak nazwać jeden dzień wolnego, gdyż w sobotę żerom, jak to żerom, nie obija się tylko chodzi do szkoły. Wbrew oczekiwaniom ta pracująca sobota byla całkiem przyjemna, aż stwierdziłam, że mogłabym chodzić do szkoły tylko w soboty. Wieczór spędziłam razem z moim Światem na osiemnastych urodzinach Judyty i gdyby nie słabe samopoczucie, to może bawilibyśmy się do rana. Niedzielna msza w Sułowie z proboszczowymi księżycowymi bajkami i rozważaniami na temat mojej płci, czarninka (mój debiut - myślałam, że będzie gorzej), LBP i Mistrzostwo Świata w siatkówce. Ten dzień chyba jest jednym z tych 'niezapomnianych' :) P.S. czekam na kapcie ;)

Our stars...

"Gwiazd naszych wina" - obejrzałam ten film, chociaż miałam to zrobić w innym towarzystwie...bardzo, bardzo, bardzo przepraszam, nawet nie wiem jak się wytłumaczyć. Chciałam coś o nim napisać, ale może lepiej będzie, jak poczekam aż razem go zobaczymy. Jak na razie mogę tylko pokazać jak się czuję --> Tak właśnie wyglądam po filmie. A myślałam, że spiderman jest smutny...nie wiem co napisać. Dobranoc.

Tajemnice, słodkości i inne głupoty.

Mimo tego, że rano zapomniałam pankejków (jak niektórzy piszą) obiecanych dziewczynom i pieniedzy na bilet powrotny, ten dzień był niesamowity. Zaczęło się od przełożenia pracy domowej z angielskiego w genialny sposób, powołując się na względy patriotyczne. Na wf świetny meczyk siatkówki - dawno tak nie biegałam po boisku. Wyrażenie"długa przerwa" od dziś nabrało nowego znaczenia. Otóż stał się to czas rozpieszczania podniebienia z najwspanialszymi osobami pod słońcem. Dziś przedmiotem uwielbienia były bułeczki myślane z nutellą i domowym dżemikiem oraz tureckie ciasteczka, których nazwy za nic nie mogę zapamiętać. Nasza spiżarnia na pewno się przyda. Na matematyce nasz najukochańszy nauczyciel zapewnił nam dreszczyk emocji, a mianowicie tajne komplety. Po lekcjach zdałam egzamin wewnętrzny na prawo jazdy za pierwszym razem a już za chwilę zaczyna się mecz Polska-Rosja. Będzie się działo :) Dziękuje Ani, Ani, Klaudii, Paulinie i Judycie. Kocham was:* P.S. Jeszcze

pozdrowienia.

Bywają takie dni, kiedy nie ma się na nic ochoty, lekcje to jedna wielka męka, a organizm odmawia posłuszeństwa. Ale to było wczoraj... a dziś? Mimo cieżkiego poranka, okazało się, że ten dzień wcale nie jest taki zły. Wróciła siła duchowa i fizyczna, słoneczko pięknie grzeje i dostałam kartkę z pozdrowieniami prosto z Nowego Meksyku! Kasiu, dziękuje, musimy się koniecznie spotkać :* wieczór z przepisami ruchu drogowego :)

Kartofle, ziemniaki i pyry.

Jeden z fajniejszych dni, ostatnimi czasy.  Trening, czyli 13 km przejechanych rowerem, w tym romantyczna wycieczka rowerowa w blasku księżyca. Ładnych parę godzin na polu przy zbieraniu ziemniaaaaków,  bo "wykopki wbrew pozorom nie są takie nudne" Szejki, pomidory, ogórki, papryka, pieprz i jajka. Mecz, który nie oszczędził moich nerwów i mężczyzna, który również ich nie oszczędza.  (Tak, ja też cię kocham) A tak w ogóle to... idzie jesień PS. Pozdrowienia dla dziadka, który stwierdził, że nawet można tu coś poczytać.  Bardzo się cieszę :)

szkoła, seriale, kawa i sport.

Ostatnie dni wakacji spędziłam na oglądaniu z mamą przy kawie "Przystanku Alaska", wieczornym spacerowaniu z dziewczynami po mieście, jazdach po Olsztynie i odpoczynku po dwóch intensywnych miesiącach, a przedostatni dzień słodkiej wolności był jednym z najpiękniejszych dni w moim życiu. Mistrzostwa Świata w Piłce Siatkowej Mężczyzn 2014, czyli ponad 60 tysięcy najlepszych na świecie kibiców, wspaniała atmosfera, niesamowite emocje i najważniejsze osoby w moim życiu. Jednym słowem - coś pięknego. Dziś natomiast powitałam nowy rok szkolny, po apelu długo oczekiwane spotkanie przy kawie z moimi kochanymi wariatkami, a jutro czeka mnie pierwszy dzień w klasie maturalnej. Nowy rok, nowe nadzieje, nowe postanowienia, nowe problemy, nowe ambicje, a reszta chyba po staremu :)

pamiętniki z wakacji.

Czas po raz kolejny nadrobić zaległości. A tyle się ostatnio działo, że nie wiem czy wszystko zbiorę w jakąś sensowną całość. 1-15.08 Rekolekcje Oazy Nowej Drogi III stopnia ` Po kolonii nie czułam się na siłach, by jechać, ale jednak tam trafiłam i bardzo się cieszę, bo zauważyłam jak słaba duchowo stałam się przez ostatnie pół roku, kiedy nie miałam zbyt wielkiego kontaktu z Ruchem. Chyba mogę powiedzieć, że to były jedne z lepszych rekolekcji ale najdziwniejsze, głownie ze względu na różnorodność charakterów i chorób, z jakimi się spotkaliśmy. Dziękuję wszystkim za uśmiechy, grę w nogę, siatkę, pingla, wspólną zabawę, modlitwę, godziny rozmów, za wszystko, czego się nauczyłam, za tyle miłości i zrozumienia, za wsparcie i przede wszystkim za obecność. 16-17.08 Ślub i wesele Ewy i Pawła Cieszę się, że mogłam uczestniczyć w tym ważnym dla was wydarzeniu, służyć wam śpiewem i bawić się z wami. Pierwszy raz w życiu piłam alkohol i było super :P 18-23.08 Gdańsk Sta

Jazdy, upały, imieniny...

Pobudka o piątej rano, pierwsza jazda po Olsztynie. Od szóstej do południa cały czas w L-ce bez klimatyzacji, ale za to z chmurą dymu papierosowego. Aby odpocząć od upału, pojechałam sobie z rodzinką nad jezioro, a po jeziorku msza w kapliczce św. Marty i imieninowa kolacja :) Tak oto wyglądał mój (nie)zwykły wakacyjny wtorek.

kolonijne życie.

10 dni pukania w drzwi co 3 sekundy, ciągłych skarg, problemów, wymiotów, krwotoków, krzyków, płaczu, zmęczenia. Chwilami zastanawiam się czy było warto, szczególnie, biorąc pod uwagę dwa ostatnie dni z gorączką, bólem głowy, gardła, mięśni i wyrastającą ósemką... ale i tak stwierdzam, że nie żałuję tego czasu. Mnóstwo nowych znajomości, nowych doświadczeń, godziny nocnych rozmów, śmiech do łez, wspaniali ludzie, wspaniałe widoki i niezapomniane przeżycia. Dziękuję za wszystko :)

3, 10, 12...

Dziś cały dzień z wyjątkiem obiadu w Marysieńce i mszy spędziłam na pakowaniu, a jutro wyruszam na przygodę życia - 10 dni, 12 dzieci oraz mnóstwo pracy a jeszcze więcej radości. Mam nadzieję, że tak będzie... Postaram się spełnić trzy najpiękniejsze życzenia: 1) baw się dobrze 2) nie wpadnij w tarapaty 3) wróć cała i zdrowa Do zrobaczenia 24 lipca :*

i tak warto żyć...

Czas na krótkie nadrobienie zaległości ;) Wtorek: jeziorko z rodzeństwem z samego rana, sprzątanie mieszkania babci i dziadka oraz mała niespodzianka - wizyta mojego ukochanego świata. Środa: kolejne przedpołudnie spędzone nad jeziorem (tym razem w nieco powiększonym gronie), 'wycieczka' rowerami do Sułowa a wieczorem powrót babci i dziadka z Belgii - witamy w domu! Czwartek:  babskie zakupy przedkolonijne i przedweselne, małe spóźnienie na wykład i wieczór na działeczce. Piątek(dziś): najcudowniejsza pobudka, kolejny wyjazd nad jezioro (ale pogoda raczej słabo współpracowała), "300", zapiekanki, na które wybieralismy się przez cały tydzień i blok czekoladowy. Gdyby to nie musiał być dzień pożegnania, byłoby jeszcze piękniej.

driver.

Pierwsze dwie godziny jazdy samochodem za mną. Oczywiście popełniam mnóstwo błędów, ale zero stłuczek, zero rozjechanych pieszych, zero zgasnięć - chyba mogę powiedzieć, że nieźle mi idzie :)

w bliskim kontakcie z naturą.

Tata obudził mnie krzycząc, że ma dla mnie świetną wiadomość - trzeba pomóc mamie w sprzątaniu. Wstałam więc na równe nogi i już byłam prawie gotowa do pomocy, gdy zauważyłam na brzuchu niechcianego gościa. Kleszcz! Na szczęście nieduży i "zasuszony". Tata sprawnie sobie z nim poradził, ubrałam się i poszłam do sklepu po ostatnie potrzebne rzeczy do "nowej" kuchni. Panowie w sklepie, rzadko goszcząc takie niewiasty jak ja, zaczęli się zachowywać jak samce próbujące zwrócić na siebie uwagę samicy, ale przynajmniej dostałam rabat na zakupy. :P Wieczorem zostałam asystentką doskonałego bisztyneckiego groomera (taki nowoczesny fryzjer dla psów, jakby ktoś nie wiedział), a mianowicie mojego własnego, prywatnego taty. Pełniłam funkcję mamusi dla pieska, który, w obawie przed nożyczkami, wtulał się we mnie jak dzidziuś. Mimo sierści wciskającej się w nos, gardło i ubrania, jestem jak najbardziej zadowolona :)

Powitanie lata.

Babski dzień pełen stresu, ale uśmiech, zakupy, longery z KFC i lody są dobre na wszystko. A poźniej bardzo miły wieczór z zespołem Bandama i dwoma innymi, które nie dorastają im do pięt, na powitanie lata. Wielkie dzięki wszystkim, którzy mieli zaszczyt jeszcze bardziej umilić mi ten dzień :)

Moja krew, twoje życie.

Dziękuję za dzisiejszy dzień. Za najpiękniejszą pobudkę na świecie, za śniadanko, za moje pierwsze honorowe oddawanie krwi w 'rodzinnym' gronie, za pizzę, za naprawienie roweru, za niełatwą wycieczkę rowerową, za najlepszy sen od niemampojęciajakdługiego czasu i po raz drugi najlepszą pobudkę na świecie, za grilla, za czekoladę, za odprowadzenie do domu, za wyprowadzanie mojej powściekanej bestii i za troskę o mnie. Dziękuję, dziękuję,  dziękuję <3

Pour moi.

Tak, wiem, w dorosłym życiu nic nie jest proste... ale może gdyby każdy robił to, co do niego należy i gdyby osoby, z którymi współpracujemy, były bardziej ogarnięte i gdybyśmy my też byli troche bardziej zaradni, to może chociaż niektóre sprawy byłyby łatwiejsze. Po całym dniu chodzenia na pocztę,  do sklepów i jeżdżenia do Bartoszyc w tę i we w tę,  postanowiłam odpocząć od biegu, od hałasu, remontu w kuchni i od wszystkich dookoła. Na co najmniej jedną noc wyprowadziłam się z domu i jest mi tu bardzo dobrze chociaż (bez komputera i telewizora) strasznie cicho, ale tego właśnie chciałam. :)

Nanananana komon.

Dziękuję Ani, Dianie i Judycie za piękny wieczór przy jeszcze piekniejszym zachodzie słońca, za jedzenie lodów i bułeczek, za śpiewanie, głupie żarty i kupę śmiechu, bo podobno 'kupa jest taka śmieszna'. I wszystko byłoby idealnie gdyby nie atak chrabąszczabąkaimuchywjednym. :)

Wszystko jest jak w bajce.

Kolejny dzień wakacji. Znów nie mogłam się dobrze wyspać, ale przecież sen to strata czasu, a poza tym, jak chce się spędzić wspaniały dzień z ukochanym, to tym bardziej nie można długo leniuchować. Tak więc rano wyruszyliśmy do Olsztyna przede wszystkim po to, by ogarnąć (delikatnie mówiąc) duży bałagan i oczywiście poradziliśmy sobie z tym wzorowo. Nagrodą za sprzątanie było KFC i "Jak wytresować smoka 2". Jak najbardziej udana bajka dla takich "dzieci" jak my, dlatego mimo braku karmelowego popcornu jestem zdecydowanie zadowolona. Do mojej satysfakcji dochodzi jeszcze dobra nowina od pani doktor, że nie będę już miała uśmiechu z czarną dziurą w roli głównej i być może za dwa miesiące dostanę to, na co tak długo czekałam i za co tyle wycierpiałam. Jakby tego było mało, wreszcie udało nam się zjeść "wymarzoną" kolację w McDonaldzie i kupiłam książkę, która nie jest dokładnie tym, co chciałam mieć, ale może okazać się że jest nawet czymś dużo lepszym.

cri de joie.

Rok szkolny pożegnałam już w czwartek z moją "najdziwniejszą klasą" nad bartoszyckim jeziorkiem pijąc kawę (zamiast piwa), jedząc lody, czekoladę i chipsy (tak, wiem - miałam się zdrowo odżywiać) oraz grając w ludzkie warcaby (nie chwaląc się - drużyny w których byłam zawsze wygrywały) i w mafię, w którą nie grałam już dobrych kilka lat. W piątek natomiast przeżyłam moje pierwsze zakończenie roku szkolnego w liceum i otrzymałam świadectwo z biało-czerwonym paskiem i promocję do klasy maturalnej z trzecią najlepszą średnią w klasie. A po apelu z racji tego, że z dziewczynami nie szło się dogadać, poszłam z chłopcami nad Łynę, gdzie zapach nie był rewelacyjny ale za to atmosfera bardzo dobra. Później w tym (wyjątkowym) towarzystwie zjadłam pierwszego kebaba w moim życiu. Myślałam, że będzie lepszy... Piątkowego wieczoru spotkaliśmy się na pożegnalnym grillu-niespodziance dla Ali, która dziś przeprowadza się na drugi koniec Polski, u chłopaka Pati, którego widziałam pierws

Masz Boskie Ciało

"Masz Boskie Ciało" - taki właśnie napis na transparencie przemknął przed moimi oczami siódmego czerwca na Lednicy. Wtedy odkryłam nowe znaczenie tego wyrażenia. Mieć Boskie ciało to znaczy nie tylko pilnować, by sikorniszony (tzw. sikorki) nie zlatywały się do słoninki, ale przede wszystkim być świątynią Ducha Świętego, szanować swoje ciało i dbać o swoją duszę. Wczoraj miałam okazję przeżywać Boże Ciało w Sułowie, za co jeszcze raz bardzo dziękuję, a dziś od samego rana nasza niewielka oazowa grupka zebrała się w kaplicy Sióstr Katarzynek, by adorować to najpiękniejsze Ciało - Najświętszy Sakrament. Zaczęłam czytać książkę "Jesteś cudem", którą szczerze polecam każdemu,  bez względu na wiek, płeć i stopień wykształcenia. A w ramach mojego kolejnego postanowienia o zdrowym stylu życia, jem owoce i warzywa, piję wodę, a przed chwilą spędziłam 10 minut na stadionie, biegając. Tak więc zawsze się znajdzie coś dobrego dla ciała i dla duszy, dbajmy o nasze Boskie ciał

Rozpływam się w rytmach Afryki i truskawkowym aromacie.

Wpis specjalnie dla osoby, która męczy się teraz z niełatwą nauką magii - fizyką. Dzień piekny jak większość ostatnimi czasy: słoneczko,  ciepełko, przygotowywanie imienin dla jednej z najlepszych nauczycielek: kawa, ciacho, śliwki w czekoladzie i truskaweczki,obiecany opóźniony prezent urodzinowy (to nic, że skończyłam 18 rok życia pół miesiąca temu - urodziny można wyprawiać cały rok), głośne słuchanie i śpiewanie z mamą w samochodzie najpiękniejszej piosenki religijnej na świecie 'Baba Yetu', wykład i pierwsze 5 minut w L-ce (nie było aż tak źle, początki zawsze są trudne), biologia, bo pani nie czuje jeszcze magii wakacji i przecudowna kolacja robiona przeze mnie, moimi własnymi małymi rączkami: musli, jogurt i mus truskawkowy. Tak właśnie minął mi dzisiejszy dzień, mój kochany studencie. Kocham Cię i życzę powodzenia :*

Na zdrowie.

Od kilku dni brakuje mi sił na cokolwiek, ciągle tylko śpię i śpię i śpię... Może to przez tę dziwną pogodę, może przez niemałe ubytki w organizmie a może po raz kolejny mam niedobór witaminy M - tej cudownej cząstki, która sprawia, że wszystko jest piękniejsze, problemy odchodzą na dalszy plan, a ból nawet gdy się pojawia, to za chwilę znika. Mogą ją przyjmować osoby w każdym wieku, kobiety, mężczyźni i dzieci. To taka witamina, której nie dostarczę jedząc pomidory i sałatę. Nie ma żadnych (!) substytutów... Wróć do mnie witaminko!

piątek 13.

Miałam nic nie pisać ale nie lubię przesądów.  Nie wierzę w czarne koty, piątki 13. i takie tam. Wczorajszy dzień był moim ostatnim piątkiem w roku szkolnym, przeżyłam ostatnią łacinę i przedostatnią historię. Na wfie jak zwykle w piątek wszystkim dziewczynom udzielił się dobry humor, a kiedy wracałam do domu i śpiewałam sobie Bohemian rhapsody, wymachując przy tym rękami, mega przystojny autostopowicz z mega białymi zębami śmiał się ze mnie jak z klauna w cyrku (Straszny wstyd, ale za ten ładny uśmiech chyba mu wybaczę).  Po powrocie do domu zmęczona życiem Marta zasnęła na 5 godzin, w międzyczasie poszła na próbę, a potem pisała sobie ze swoim ukochanym do 1:26.  I gdzie tu piątkowe nieszczęście, gdzie? 

If you're a bird, I'm a bird...

Kolejny piękny dzień. Pierwsza lekcja zaczęła się dopiero o 9.50 a po szkole jak zwykle poszłyśmy z Paulinką na wędrówkę po sklepach i wreszcie spełniło się jedno z moich małych marzeń - kupiłam czerwony strój kąpielowy w białe kropki (i to za pół ceny!!!). Potem świętując udane zakupy wybrałyśmy się na duuuże lody, których nie jadłam już chyba rok. Wieczorem na wykładzie dowiedziałam się, że już niedługo zasiądę za kierownicą i stanę się postrachem wszystkich pieszych i kierowców, po dwóch godzinach studiowania skrzyżowań, odprowadzając Mymkę i jej dzieciaczki dostalam buziaczka od Julki :) A zwieńczeniem tego cudownego dnia była moja pyszna kolacja z owoców, musli i jogurtu, mniam <3 A tak będzie nad jeziorem ;) I oczywiście rozmowa z przyjaciółką, której daaawno nie słyszałam :) Kocham Cię Annosku :*

Nie ma złych dni.

Co może poprawić humor o poranku, kiedy nieogarniętość sięga szczytu i spóźniona na lekcje wsiadam do autobusu? Po pierwsze piękny uśmiech bliskiej osoby, po drugie śpiewanie piosenek Disneya w tłumie ludzi i w parku, a po trzecie wysiadanie z autobusu "na spontanie". Pokrzepiające słowa o mądrości i odwadze lwa dały siłę na cały dzień: sprawdzian z matmy i dwie usypiające lekcje angielskiego. A teraz? Upajam się cudownymi głosami na próbie mojego ulubionego chóru, bo nie ma na świecie piękniejszych dźwięków... Dziś jeszcze czeka mnie wykład i kolejny odcinek Gry o Tron. Cóż za piękny dzień :) P.S. Gratulacje Adriankowi za zdaną matematykę, wiedziałam że się uda :*

W Imię Syna...

Sobota 07.06.2014 70 tysięcy młodych ludzi zebrało się na Polach Lednickich w Imię Jezusa Chrystusa. Po trzech latach przerwy też wreszcie doczekałam tego dnia. Dwie noce jazdy autobusem, nowe znajomości, godziny spędzone na polu w upale, śpiew, taniec, modlitwa, litry wypitej wody, nowy szkaplerz, list od Boga, modlitwa wstawiennicza, spotkania ze znajomymi, bolące nogi, ręce, plecy, głowa i wszystko co możliwe - świetna zabawa i błogosławione zmęczenie. Je ne regrette rien.

Jest dobrze, jest dobrze, jest...

Dzień zaczął się kiepsko...nie poszłam do szkoły, bo moje ciało nie chce ze mną współpracować i ciągle płata figle. Wizyta w Wydziale Komunikacji też nie zakończyła się pomyślnie, nie wiem w ogóle po co komuś jakiś głupi profil kierowcy. Na szczęście moja wspaniałomyślna mamusia wymyśliła, że pójdziemy z Magdaleną w jej urodziny na pizzę. Później natomiast nieoczekiwany gość w osobie ks.Sławka oderwał mnie od znienawidzonej historii i wręczył mi piękny osiemnastkowy prezent. A na koniec spędziłam dłuugi czas przy komputerze na bardzo szczerych rozmowach i tak się jakoś złożyło, że słone kropelki znowu zakręciły się w moich pięknych herbaciano-czekoladowo-bursztynowych oczkach... Bo podobno "dzień, który zaczął się marnie, marnie skończy się".

W obliczu dorosłości.

Tak, wiem - zaniedbałam ten mój mały wirtualny światek, ale tyle się dzieje w prawdziwym życiu, że kompletnie brakuje mi czasu i nie wiem czy dam radę wszystko jakoś zebrać w jakąś sensowną całość. Maj, mój ukochany miesiąc, tego roku był jeszcze bardziej wyjątkowy niż zawsze, przede wszystkim z powodu trzech imprez osiemnastkowych (w tym jednej podwójnej i jednej mojej własnej, osobistej). Chciałabym podziękować wszystkim, którzy sprawili, że ten piękny, wiosenny miesiąc był tak niesamowity. Dziękuję osobom, które widziałam po raz pierwszy, a czułam się w ich obecności jakbyśmy znali się od przedszkola. Dziękuję wszystkim, którzy przyjechali na "imprezę niespodziankę" do Weroniki, pomogli mi w przygotowaniach i uczynili ten dzień jednym z najpiękniejszych dni w życiu tej (jakże niesamowitej) osóbki. Dziękuję też wszystkim obecnym na mojej skromnej imprezie, za wszystkie prezenty, kwiaty, które wypełniają mi pół pokoju, piosenkę, gry, tańcowanie, lampiony, jedzenie tortu ł

Podróże, imprezy, ogrodnictwo.

Co za intensywny tydzień... Od niedzieli do wtorku zamiast siedzieć w szkole, przejechałam z tatą, babcią i dziadkiem prawie 1000km. Poznałam kapitalnych wujków,ciocię i dwuletnią kuzyneczkę Zosię. Wczoraj i dziś spędziłam z mamą 7 godzin na działce,  wyrywając rzepak, pieląc, siejąc ogórki i fasolkę, podlewając kwiatki i grabiąc trawę. Jutro wyprawa do Tomaszkowa na najwspanialsze urodziny Weroniki. Zakwasy, zmęczenie,  niedospanie... i tak było warto :)

Piorunujący wieczór

Dziekuję Mymci za bardzo miły wieczór,  za herbatkę, czekoladkę, ciasteczka, rozmowy, foteczki, próby uchwycenia piorunów na zdjeciach i spacer w deszczu. Jestem cała mokra i cała szczęśliwa :)

Zabiegany umysł

Mam zbyt dużo planów na nadchodzące tygodnie. Osiemnastka Weroniki, później moja, Lednica, moja osiemnastka nr2 i kupa sprawdzianów, ale po tym wszystkim już tylko upragnione wakacje. Gdyby tylko moje ciało zechciało zasnąć w tym właśnie momencie, byłoby prawie wspaniale, ale nic z tego... probuje już wszystkiego a nadal stres i planowanie wygrywają. Tak oto szykuje sie kolejny niedospany dzień w tym tygodniu. Dajcie mi już ten jedyny wolny weekend maja, proszę...

Wszyscy czy tylko wybrani?

To wręcz niemożliwe, że jedna krótka chwila ponad 2000 lat temu odmieniła życie każdego człowieka z osobna. Rycerzy, królów, szlachty, księży,  dostojnych niewiast i prostytutek, polityków, hydraulików, chłopów, starców i niemowląt, każdego najmniejszego ludzika w każdym zakątku świata, niezależnie od tego kiedy żył czy może jeszcze się nie urodził. A stało się to za sprawą jednego skromnego człowieka. Dlaczego to zrobił?  Bo mnie kocha, po prostu. Właśnie dlatego święta wielkanocne są takie niesamowite. I tak tajemnicze, że tylko nieliczni próbują się w nie zgłębiać, dla większości niestety ograniczają się do święcenia koszyczków, jedzenia, picia i oblewania się wodą w poniedziałkowy poranek. Jezus Zmartwychwstał! Ale wy i tak w to nie wierzycie... A tak wyglądała moja niedziela wielkanocna :)

Co tam panie w polityce?

Nigdy nie interesowałam się polityką, szczerze mówiąc, nadal mnie to szczególnie nie kręci, ale zupełnie przypadkiem wkroczyłam w ten świat i to wielkimi krokami. Wszystko zaczęło się od kursu wychowawcy kolonijnego, a właściwie od ostatniego dnia, w którym zamiast zajęć artystycznych czekało nas niezwykłe spotkanie. Do naszych skromnych Bartoszyc zawitał sam premier. Gdyby nie moja nieśmiałość, to całą godzinę siedziałabym u jego boku. Teraz zaś zasiadam w komisji wyborczej w naszej kochanej szkole w ramach projektu "Parasol demokracji". Tak właśnie zaczyna się moja przygoda z polityką ;)

przedsiębiorcza Marta.

Dziś na jeden dzień zamieniłam się w praktykantkę w gabinecie fizykoterapii. Podłączałam ludzi do prądu, traktowałam ich laserem, włączałam specjalistyczną aparaturę, zostałam popieszczona prądem, przyglądałam się ćwiczeniom i zabiegom, poznawałam ciężkie przypadki i słuchałam drastycznych historii, poznałam wady i zalety tego jakże ciekawego zawodu i stwierdzam, że jest to bardzo ciężka praca, ale daje tyle satysfakcji, że nadal praca jako fizjoterapeuta jest jednym z moich największych marzeń. Przy okazji, piona dla tego, kto wymyślił dzień przedsiębiorczości. :)

Motylki

Leżę sobie w ciepłym łóżeczku, ubrana w najlepszą na świecie niebieską koszulkę i słucham piosenki która jest streszczeniem moich myśli i odzwierciedla to, co czuję prawie każdego wieczoru. Ale szczegolnie bliska staje się w te wieczory kiedy nagle robi się zimno bo już nie ma do kogo się przytulić, a w oczach pojawiają się słone ziarenka, chociaz wcale tego nie chcę...

o zdrowiu słów kilka.

Z braku ruchu, po kilku latach odwiedzania strony zszywka.pl i oglądania przeróżnych motywacji i metamorfoz przyszedł czas na to, żebym i ja wreszcie zaczęła coś ze sobą robić. Już za trzy miesiące wakacje, na dworze robi się cieplutko, niedługo pewnie zacznę pokazywać moje (jak na razie blade) nogi, a może i czasem trochę więcej. Przydałoby się więc popracować nad ciałem ale przede wszystkim potrzebuję zdrowego jedzenia i wody. A zatem, postanawiam na najbliższy czas: - ćwiczyć tak często, jak to możliwe - nie słodzić herbaty - jeść warzywa i owoce a później już tylko: - kupić nowy strój kąpielowy - ubierać sukienki i krótkie spodenki - cieszyć się wakacjami ciekawe ile punktów uda mi się zrealizować ;)

normalna (nie)normalność.

To nie była zwykła marcowa niedziela. Poranek z niemałą warstwą śniegu za oknem, śpiew w scholi, co nie jest już niestety normą, kazanie urozmaicone szaleństwami małej ***, pierogi u babci, kolejna lekcja jazdy samochodem i ten nieopisany niepokój kiedy auto gaśnie i nie chce zapalić, niespodziewany obiad i kawa w Sułowie z Magdaleną a na koniec, żeby jednak mieć jakiś kontakt z rzeczywistością, biologia, angielski, polski i chemia. Pomijając ostatni punkt programu, oby jak najwięcej takich niedziel :)

wiosna, ach to ty!

Wiosna już na dobre wkroczyła w moje życie. Tak pięknie jest spacerować i słuchać śpiewu skowronków, zacząć dzień budząc się i widząc piękne słoneczko za oknem, potem wypić poranną kawę i oczywiście przez to prawie spóźnić się na autobus. Cudownie jest jechać do szkoły i nie stresować się żadnym sprawdzianem ani maturą, dostać dwie piątki z chemii, zakwalifikować się do kolejnego etapu zawodów w siatkówkę (pomijając kolejny zawalony wtorek) i spędzać wieczory w towarzystwie mojego kochanego brzdąca. Tak właśnie zaczął się mój kolejny tydzień życia, w którym każdy dzień jest coraz piękniejszy, chociaż zajęty do godziny 17, 18 albo nawet 22. Moje plany na najbliższą przyszłość? Odwiedzić dumę naszego kraju, czyli najlepszych polskich czołgistów i spędzić niezapomnianą, wspaniałą noc w Pieniężnie.

tyle z życia.

Po trzech tygodniach ciężkiej pracy i ciągłego biegu, po próbnych maturach i sprawdzianach z prawie każdego przedmiotu, nadszedł ten długo wyczekiwany moment. Mogę usiąść i przez chwilę posłuchać muzyki, niczym się nie stresując i nie zastanawiając się, co jeszcze muszę zrobić na jutro. Mimo zmęczenia i niewyspania jestem zadowolona z siebie, ze swoich wyników, z tego, że wreszcie uprawiam jakikolwiek sport poza lekcjami WFu i z tego, że pomagam w potrzebie, dzieląc się swoją skromną wiedzą, przy okazji pozyskując środki na moje małe wielkie potrzeby. Mała Marta zaczyna być odpowiedzialna nie tylko za siebie ;)

szansa na sukces.

sukces nr1 - bezbłędnie napisana praca klasowa z francuskiego, z gramatyki, której jeszcze dwa dni temu nie ogarniałam, "bezkonkurencyjna Marta" :) sukces nr2 - mam pracę! Od piątku zaczynam uczyć szóstoklasistę angielskiego. Mogłabym uczyć matematyki, biologii... ale angielskiego? Kto to w ogóle wymyślił? A jednak, zgodziłam się i mam zamiar przyłożyć się do zadania, jak tylko potrafię :) sukces nr3 - powoli wracam do zdrowia, ale przy chorej mamie chyba ciężko będzie wrócić do normy. Myślę pozytywnie, jem owoce, piję soki, ćwiczę, może coś z tego wyjdzie :)

Po owocach poznacie.

Być w szkole 2 dni w tygodniu i wciągu pięciu dni odwiedzić trzech lekarzy. Głowa, gardło,kaszel, katar i kiepskie samopoczucie psychiczne - nie trzeba mówić więcej. Efekty dziesięciu dni w Kawkowie... a mówi się, że "Po owocach poznacie..."

Doceń to!

Dziesięć dni ciągłego biegu, ciągłego śpiewu, ciągłego niewyspania i ciągłego chorowania, ale również dziesięć dni ciągłej radości, zaskoczeń, szaleństwa, miłości i przebywania ze wspaniałymi ludźmi. Chwile, ktorych się po prostu nie zapomina. A wczoraj? Dzień ciągłej zmiany nastrojów, wspólnej radosci, wspólnego wzruszenia i wspolnego niepokoju o przyszłość. Dziś: czuję się okropnie, wyszłam z domu o 7 rano a wrócę późno w nocy. Ale pamiętam jaka nagroda mnie za to czeka :) Uczę się doceniać każdą chwilę, dobrą i złą. Doceniam błogosławione zmęczenie i każdy, nawet najmniejszy sukces.

never stop dreaming.

Po kilku dniach smutku i wręcz chorobliwej tęsknoty przyszedł dzień zadziwiającego optymizmu. Taki dzień, w którym wydaje się, że będzie dobrze, wszystkie kłody spod nóg jakimś cudownym sposobem zostaną usunięte, problemy i słabości nagle stwierdzą, że moje życie nie jest dla nich dobrym miejscem. Odziwo nie martwię się tym, że 10 kolejnych dni będzie prawdopodobnie jednymi z najbardziej męczących dni w roku. Nie przejmuję się tym, że pewnie ciężko będzie po raz pierwszy pelnić obowiązki muzycznej ani tym, że wiatr prawie miotał nami gdzie chciał, podczas krótkiego spaceru do babci, a teraz pada deszcz. Już nawet nie narzekam na pakowanie się do plecaka. Bratam się z kuzynką (nigdy z nią tyle nie rozmawiałam), robię notatki z historii, marzę o lepszym świecie i słucham tej cudownej piosenki, w której na początku nie zauważałam nic szczególnego, później się w niej zakochałam, wczoraj sprawiła, że złe emocje po prostu wypłynęły w postaci małych, słonych kropelek, a dziś pogłębia mój dob

nic ciekawego.

Tak, wiem, że zamulam, ale prawda jest taka, że po prostu nie mam co pisać... Siędzę w domu i się lenię zamiast się uczyć, bo co z tego, że ferie są po to, żeby odpocząć? Trzeba zadać kupę prac domowych i zapowiedzieć kilka sprawdzianów. Ale nie powinnam narzekać, bo niektórzy (czyt. studenci) mają teraz dużo gorzej. Przy okazji, życzę wam, moi kochani studenci szczęścia i chęci do nauki. Czekam na upragniony wyjazd do Kawkowa (chociaż mam trochę obaw w związku z moimi obowiązkami animatorki muzycznej), zaczynam drugi sezon "Gry o Tron", czytam "Ludzi Bezdomnych" i z nudów mam coraz więcej pomysłów, w większości głupich. Czasem dobrze jest mieć zapełniony grafik.